Kilkanaście lat w coachingowym i trenerskim boju przekonało mnie, że nie ma nic ważniejszego w tej pracy, niż szacunek, uczciwość i zrozumienie dla człowieka, który zaufał mi na tyle, aby poświęcić swój czas i pieniądze dla miękko zdefiniowanych, niewidocznych na wykresach, korzyści. Te pojęcia nie są modne, ani łatwo zbywalne. Są za to ponadczasowe, a ich doświadczenie buduje poczucie bezpieczeństwa, dzięki któremu człowiek otwiera się na uczenie i odkrywanie, także drzemiących w sobie, możliwości.
Co jest potrzebne dobremu coachowi? Dobre (eleganckie) ciuchy, prestiżowe auto, gabinet w marmurach i wysokich chmurach? Czasem tak. Jest wielu Klientów, którzy budują zaufanie wobec profesjonalisty na podstawie emblematów, powszechnie uznanych za dowód, że jest dobry. Dobry, czyli taki, który potrafi na swojej pracy dużo zarobić. Skoro on/ona może, to tego samego mnie nauczy. Nie widzę w takim podejściu niczego złego, a szacunek dla różnorodności Klientów nakazuje mi zachować zdrową równowagę pomiędzy pragnieniem pracy w dżinsach i powyciąganym T-shircie, a założeniem swobodnego "mundurka" w miejsu biznesowo przytulnym, Tak, ważna jest forma, bo Klient niezaleznie od preferencji - golf czy sprzątanie świata - ma prawo czuć się dobrze w towarzystwie osoby, z którą przez najbliższe tygodnie/miesiące będzie osiągał najważniejsze cele w życiu.
Steve Jobs podobno na co dzień unikał prysznica, spał w gabinecie, a jego ubiór budził litość wśród bezdomnych, ale kiedy wychodził do Klienta był piękny - "uczesany i przezorny", stylowo ubrany i perfekcyjnie przygotowany. Oczywiście, gdyby za całą tą przebieranką nie stał produkt, na którego premiery stały wielokilometrowe kolejki na świecie, nie miałaby znaczenia. Niektórzy twierdzą, że sukces Apple to przede wszystkim genialny marketing, jednak Ci którzy raz popracowali dłużej na starym Macintoshu, nie chcą już znać innych systemów operacyjnych. Nie mnie rozsądzać ten spór, dowodzi on jedynie, że nikt nie ma oferty dla wszystkich. A jeżeli tak twierdzi, to kłamie.
Ze swojej perspektywy mogę tylko powiedzieć, że podziwiam efekt - z niszowej firmy Apple stał się potęgą, a mniejszość odbiorców na kilka lat stała się większością. Do tego wierną. Z ciekawością przyglądam się, jak dobie poradzi firma bez charyzmatycznego lidera, wizjonera, szarlatana zdaniem niektórych. Na pewno została z ogromnymi zasobami finansowymi, technologicznymi, marketingowymi, kreatywnymi i ludzkimi. Ale czy nie zabraknie tego czegoś, co w definicje ująć trudno, a można jedynie określić talentem ludzkim? Czas pokaże.
Wracając jednak do kwestii formy - czy poza miejscem spotkań (zawsze istotnym w komunikacji), ubiorem, który ma zachęcać do rozmowy (ale nie straszyć nadmiarem) coś jeszcze istotne jest w pracy coacha i trenera? Czy uczestnik szkolenia zapamięta cokolwiek bez kolorowej, perfekcyjnie przygotowanej i sformatowanej prezentacji? Czy materiały poszkoleniowe są niezbędne, bez nich Klient zostaje jak bez ręki? Czy wreszcie coach powinien czekać na Klienta z płaskim tv, całym naręczem dokumentów, posegregowanych w drogich teczkach według tematów rodem ze studiów menadżerskich, fragmentami filmów i opisanymi na kolorowych karteczkach pomysłami na scenki? Czy bez możliwości wyboru narzędzi, Klient dostanie wszystko, co mógłby dostać?
Doświadczenie nauczyło mnie, że eksperymentowanie z "wodotryskami" prowadzi Klienta na manowce - zamiast realizować cel, poszukuje w znanych sobie doskonale schematach. Po co mi coach lub trener, kiedy znów czytam coś na papierze ("książkę"), słucham porad ("wykładów"), oglądam filmy ("kino"), opartych na nie moich doświadczeniach - pyta Klient. I wychodzi znudzony, nie do końca zadowolony, materiały rzuca w kąt, czasem z poczuciem winy, że tyle dostał, a nie potrafi tego skonsumować. I pojawiają się kolejne rozważania, oddalające człowieka od realizacji celu.
Czasem potrzebne są dodatkowe narzędzia rozmowy, bo Klient mocno zamknięty np. w korporacyjnym świecie i języku odrzuci z przerażeniem wszystko co proste. Nie wierzy, że sama rozmowa zadziała, pyta czy to jakaś terapia i nie chce odpowiadać na "głupie" pytania. To zadanie dla coacha, aby znaleźć sposób na zrozumienie i zbudowanie zaufania za swoim podopiecznym, który chce, ale się boi. Jeżeli zrobi to dobrze, z czasem wszystkie dodatki lecą do kosza i zostaje, tylko to co naprawdę działa, bo w istocie nie jest nam nic więcej potrzebne, poza zrozumieniem siebie samego. Wtedy już nawet w dżinsach i spranym, ulubionym T-shircie.
I gdyby tak usiąść w ciepłym, cichym miejscu w cztery oczy i porozmawiać? Poczuć się swobodnie, zapomnieć o emblematach, poświęcić czas tylko sobie. Pomilczeć i odpowiedzieć na nigdy niezadane pytania. Doświadczyć siebie w oczach osoby, z którą chce mi się gadać.
Wtedy na przykład w trzy miesiące znajduję wspólnika, zmieniam formę i styl zarządzania firmą, w której po15 latach szefowania byłem postrachem i marudą i nikt już nie wierzył, że oddam władzę.
W pół roku dostaję pracę w korporacji, o której nawet bałam się marzyć na starcie.
Po trzech tygodniach rozwiązuję konflikt w swoim zespole, a już chciałem rzucić to w diabły i zaszyć się w Bieszczadach.
Wygrywam w konkursie na szefa Zakupów, choć bałem się iść na kolejny etap rekrutacji, bo "i tak się nie uda".
Awansuję, choć już prawie kupiła mnie konkurencja.
Zaczynam dobrze zarabiać na swojej ukochanej fotografii, choć dotąd była "tylko" wpisywanym na dole CV, hobby.
Zaczynam kochać to, co robię i robić to, co kocham.
Takie cuda się dzieją. Codziennie. Dlatego wierzę i uprawiam wyłącznie coaching w czystej formie.
Komentarze