Powściągliwość. Cecha dziś zapomniana, kojarząca się z XIX-wiecznymi powieściami. Niesłusznie.
Przypomniałam sobie o niej w ostatnich tygodniach, czytając wywiady z Justyną Kowalczyk i Olafem Lubaszenką, o ich zmaganiach z depresją. Uwagę zwracały granice, jakie wyraźnie w tych wywiadach postawili. Dali jasny sygnał: powiem tylko tyle, ile chcę powiedzieć, i ani słowa więcej.
Dlaczego o tym wspominam?
Bo taka sama powściągliwość przyda Ci się, kiedy zacznie w Tobie kiełkować myśl o zmianie. Myśl sama sobą onieśmielona. Obawiająca się, jak przyjmie ją otoczenie, co powie. Chwiejna, chybotliwa jeszcze od Twoich zmiennych nastrojów, a jednak dzień po dniu zapuszczająca korzonek w Twoim sercu.
Poradniki powiedzą Ci, żebyś konfrontował swoje pomysły z ludźmi
z otoczenia, żebyś o nich dużo opowiadał.
Nie spiesz się z tym. Poczekaj, aż myśl o zmianie w Tobie dojrzeje, okrzepnie. Dopiero wtedy będziesz potrafił jej bronić, opowiadać o niej z przekonaniem
i przyjąć ewentualne zastrzeżenia ze strony innych.
Jeśli na tym etapie potrzebujesz kogoś, przy kim możesz głośno pomyśleć, bez obaw, że będziesz odwodzony albo ponaglany do działania, rozważ spotkanie
z coachem. Moi klienci niejeden raz mówili, że to dla nich ogromna ulga móc porozmawiać o swoich pomysłach czy rozterkach bez obciążania nimi najbliższych. To okazja, by wszystko spokojnie sobie przemyśleć.
Dlaczego jeszcze nie warto się spieszyć z opowiadaniem wszem wobec o swoich pomysłach?
Żeby ktoś tej Twojej iskierki nadziei na zmianę przedwcześnie nie zdumchnął. Zwłaszcza jeśli kiedyś wyperswadował sam sobie, że nie warto iść za głosem serca, że prawdziwe życie to już tylko szara codzienność, obowiązki i coraz większe kompromisy z samym sobą.
Na wszystko przyjdzie czas. Także na zmierzenie się z takimi głosami.
A jeśli chcesz porozmawiać, warto zacząć od szczerej rozmowy
z samym sobą.
Komentarze