Wybrałam na resztę życia bycie coachem z kilku powodów. M.in. z tego powodu, że sama mam bardzo dobre doświadczenia z coachingiem.
Dziś opiszę jedno z nich.
Kiedy mój syn miał 2 lata, bardzo chorował na zespól złego wchłaniania. Nie jadł. Praktycznie głodował. Miał wycieńczające biegunki. Był na diecie bezglutenowej w czasach, kiedy w Polsce była tylko 1 (słownie jedna) taka piekarnia na cały kraj, a chlebek rozpadał się po 24 h. Życie moje, męża, babć, całej rodziny obracało się wokół pytania, czy Jasio zjadł dzisiaj cokolwiek... I wtedy pewna pani psycholog zapytała mnie i męża na indywidualnej rozmowie: Co państwo macie z tego, że wasz syn jest chory? O , jak żesz ja się wtedy wkurzyłam! Jak ta kobieta śmie bagatelizować nasze problemy? Twierdzić, że coś na tym zyskujemy!
No, ale dobrze zadane pytane pytanie zaczęło we mnie pracować. Zarezonowało z moim pragnieniem wyjścia z roli ofiary (Biedna pani, oj, biedna, taki niejadek...) i z wielkim pragnieniem, żeby mój syn nie był ofiarą losu (Ale chude to dziecko, chyba chore?...), tylko jego panem... Dogadałam się z mężem i resztą rodziny i zaczęliśmy Jasia traktować jak zdrowego. Przestaliśmy wpychać mu jedzenie. Uszanowaliśmy jego "nie", choć już i tak nie mieścił się w dolnej skali siatki centylowej, lekarka nas straszyła, że go zagłodzimy, a babcia mdlała z niepokoju o niego. My siedzieliśmy przy stole, a on pod stołem. Trwało to jakieś 3 tygodnie, kiedy tylko pił praktycznie. No, i wreszcie zaczął sięgać po jedzenie. To był dzień zwycięstwa! Od tej pory już zawsze wzmacnialiśmy a/ siebie jako mającą swoje życie parę małżeńską, b/ zdrową rodzinę oraz c/ nasz dzieci jako odrębne, wolne jednostki, które są dobre takie, jakie są.
A wszystko tylko dzięki odważnemu, prowokacyjnemu pytaniu coachingowemu zadanemu przez osobę, do której mieliśmy zaufanie (sama miała 15-letniego syna z celiakią). Wybiła nas z roli cierpiętników, raz ofiary, raz prześladowców, a kiedy indziej znowu ratowników...
_________________________
Nasza rozmówczyni poszerzyła nam perspektywę, pozwoliła nam popatrzeć z boku na resztę naszego życia i konsekwencję takich a nie innych wyborów, potraktowała nas poważnie - na pewno nie ulgowo - jako myślących ludzi, którzy są zdecydowani coś zmienić w swoim życiu... Ta osoba nie cackała się z nami. Musieliśmy pożegnać się przede wszystkim z iluzją kontroli nad życiem swoim i swoich bliskich. Pogodzić się z myślą, że bycie rodzicem to nie jest sama słodycz.... Ale jednocześnie wiedzieliśmy, że jest naszym sprzymierzeńcem!
To są cechy dobrego coachingu.
___________________________
Tym jednym pytaniem uratowała nasze szczęśliwe życie i pozwoliła nam darować dobre życie naszemu synkowi, który odtąd nigdy nie myślał, że mu czegoś brakuje, ale był pewien, że ma wszystko, czego mu trzeba, żeby sięgać po swoje marzenia.
Teraz ja, profesjonalny coach od 10 lat, pytam klientów:
Komentarze