Mały krok zaufania, czyli o przyjmowaniu prezentów

2018-04-14 21:33:21

Agnieszka Matera
Odkąd kilka lat temu trafiłyśmy z moją mamą na Liturgię Bożego Narodzenia u Koptów, marzyłam, by do nich wrócić i poznać ich bliżej. Akurat w Wigilię, czyli 6 stycznia, przyleciałyśmy do Sharm el Sheikh. Obie byłyśmy zachwycone pięknem Liturgii; było to wyjątkowe, świętować Boże Narodzenie w kraju, w którym Jezus spędził częściowo Swoje dzieciństwo.
Potem o Koptach usłyszałam przy smutnej okazji, w Niedzielę Palmową, kiedy miały miejsce zamachy w dwóch kościołach. Parę tygodni później dowiedziałam się od mojej przyjaciółki, Basi, że Wspólnota Taize organizuje Pielgrzymkę Zaufania do Egiptu; miało w niej wziąć udział 200 osób, w tym 100 Egipcjan i 100 chrześcijan spoza Egiptu. 100 osób z całego świata…no to pewnie nie ma już miejsc?- pomyślałam. Natychmiast napisałam maila i szybko dostałam wiadomość- tak, jest miejsce, przyjeżdżaj!
W tym czasie pracowałam jako mentor w międzynarodowym projekcie i często wyjeżdżałam za granicę z grupami młodych ludzi. Wszystko wskazywało na to, że mój służbowy wyjazd pokryje się z Pielgrzymką, jednak w ostatniej chwili wszystko ułożyło się tak, że mogłam jechać. I wtedy zaczęłam się bać…
Tak bardzo mi zależało, by pokonać wszelkie przeszkody i uczestniczyć w Pielgrzymce- a gdy przeszkody zniknęły, gdy miałam już bilet na samolot i zarezerwowane 2 tygodnie wolnego, pojawił się lęk. Ostrzeżenie przed wyjazdami do Egiptu („trzymaj się kurortów i nie zbliżaj się do miejsc kultu religijnego”), które przeczytałam na Odyseuszu podczas rejestracji i wskazówki organizatorów, by nie publikować nic na fejsie w czasie Pielgrzymki, nie zadziałały na mnie uspokajająco. Co jakiś czas powracała nieprzyjemna myśl, że spotkanie 200 chrześcijan w Egipcie to rewelacyjny cel dla terrorystów.
Podzieliłam się obawami z moją kochaną przyjaciółką Czukotką. Zapytała: „Myślisz, by zrezygnować?” To pytanie bardzo mi pomogło; uświadomiłam sobie, że chociaż się boję, podjęłam decyzję i jadę. Dałam sobie wtedy prawo do tego, by czuć strach; emocje pojawiają się przecież i znikają, ale nie muszą mieć wpływu na nasze decyzje. I wtedy strach się zmniejszył. Kiedy w przeddzień wyjazdu usiadłam wieczorem do medytacji, zrozumiałam, że nie boję się czegoś rzeczywistego- nikt mnie przecież akurat nie wysadza- ale wytworów mojej wyobraźni. Poszłam spać ze spokojnym sercem.
Spotkanie Taize odbywało się w cudownym miejscu o nazwie Anafora, położonym na pustyni kilkadziesiąt kilometrów od Kairu, służącym wyciszeniu i kontemplacji. Gdy weszłam boso do ascetycznego kościółka, z dwiema tylko Ikonami („pierwsi chrześcijanie nie mieli Ikon”-tak tłumaczyli tę prostotę gospodarze), przez otwór w kształcie oka wpadało światło poranka. Wsłuchałam się w cudne koptyjskie hymny i zrozumiałam, że tu nie można się bać. Czułam tylko spokój i niesamowite szczęście!
Jestem pod wrażeniem wiary Koptów, którą wyznają w trudnych warunkach, będąc mniejszością religijną i nierzadko doświadczając różnych form dyskryminacji. Młodzi Koptowie są dumni ze swojego chrześcijaństwa; większość osób ma wytatuowany krzyż na nadgarstku. Tradycyjnie tatuowano małe dzieci, by mogły zachować swoją tożsamość w przypadku śmierci rodziców. Teraz coraz częściej tatuaże robi sobie młodzież.
Spotykaliśmy się na modlitwie, ale także dyskutowaliśmy, dzieliliśmy się tym, co dla nas ważne, uczestniczyliśmy w ciekawych warsztatach i zwyczajnie cieszyliśmy się wspólnym byciem. Wśród nas były osoby z różnych krajów Europy, z Ameryki Północnej, ale także z Libanu, Etiopii, mimo logistycznych trudności dotarła też kilkuosobowa ekipa z Iraku… Każdy dzień spędzony w Anaforze wśród wspaniałych ludzi był dla mnie niesamowitym darem.
Na spotkaniu Taize były z nami dwie muzułmanki z Francji, które zajmują się promowaniem dialogu międzyreligijnego. Dzieliły się z nami swoim doświadczeniem: „Nie ma sensu dyskutować o religii. Wierzymy w różne rzeczy i jeśli chodzi o dogmaty, nie dojdziemy do porozumienia.” Zamiast dyskutować, dziewczyny angażują ludzi w wolontariat, ponieważ pomoc innym to wartość łącząca wszystkie religie, a wspólne działanie przełamuje bariery bardziej niż jakiekolwiek rozmowy. O dialogu międzyreligijnym opowiadał też Ziad z organizacji DLR Lebanon, który między innymi prowadzi akcję #MaryUnitesUs, propagując wspólne obchodzenie Maryjnego święta przez chrześcijan i muzułmanów.
W Kairze odwiedziliśmy Dominikanów, którzy prowadzą bibliotekę z dziełami o islamie. Usłyszeliśmy od nich, że kluczowe w dialogu są nie podobieństwa, lecz właśnie różnice. Nie zrozumiemy drugiej osoby, jeśli będziemy zakładać, że myśli tak samo, jak my. Gdy muzułmanin mówi, że Koran to Słowo Boże, co to znaczy dla niego? Bo może oznaczać zupełnie co innego niż gdy chrześcijanin mówi, że Słowem Bożym jest Biblia.
Kolejnym wspaniałym prezentem był dla mnie jednodniowy wyjazd do Wadi El Natrun, czyli do znanego z Apoftegmatów Sketis, gdzie w IV wieku żyli Ojcowie Pustyni. W ten sposób dotarłam do źródeł medytacji chrześcijańskiej, którą praktykuję. Monastycyzm przeżywa w Egipcie wielki rozkwit. W klasztorze św. Makarego, który odwiedziliśmy, w 1969 roku było tylko 6 mnichów, teraz jest ich 140, nie licząc okolicznych pustelników. Zakonnik, który oprowadzał nas po monastyrze, tłumaczył, że jest to „efekt uboczny” prześladowań; ludzie zaczęli się więcej modlić na zasadzie „jak trwoga, to do Boga”, a gdy spędzili z Bogiem więcej czasu, odkryli Jego miłość i piękno, i wtedy więcej osób odnalazło w sobie pragnienie życia monastycznego czy wręcz pustelniczego. „Zabierzcie ten ogień do Europy!”- usłyszeliśmy, opuszczając Sketis.
W Anaforze poznałam kochaną ekipę z egipskiej Arki; były to osoby z niepełnoprawnością intelektualną i ich asystenci. Więcej możecie o nich poczytać na blogu Szymona Podróżnika, który dał im się porwać do Górnego Egiptu.
Niezwykłe spotkanie Taize dobiegło końca, jednak ja i moja przyjaciółka Basia nie dałyśmy się wyrzucić z Egiptu tak szybko. Kolejny tydzień spędziłyśmy w katolickiej parafii św. Marka na Szubrze w Kairze. Naszymi gospodarzami byli afrykańscy misjonarze, którzy na powitanie ugościli nas pizzą i piwkiem. Księża nie mają tu dużo duszpasterskiej pracy, katolików jest mało, więc angażują się w pracę społeczną. Przy parafii działa dzienny ośrodek dla osób z niepełnosprawnością- Klub Szczęścia Spędziłyśmy w Klubie Szczęścia dwa cudowne dni. „Nie mówią tam po angielsku- poinformował nas Robbin, misjonarz z Kenii, który zaprosił nas na Szubrę. – Ale nie martwcie się, będziecie rozumieć język serca”. Rzeczywiście tak to działało. Drugi dzień zakończyłyśmy tańcami przy głośnej arabskiej muzyce; potem odprowadziłyśmy wszystkich do autobusu, kupionego dzięki wsparciu polskiego Stowarzyszenia Dom Wschodni. Patrzyłyśmy, jak odjeżdżają i natychmiast zaczęłyśmy tęsknić. „Pojechali do domu później, bo nie chcieli się z wami rozstać- tłumaczył Robbin.- Kochali waszą obecność.”
Nasi gospodarze zabrali nas również do Sióstr Misjonarek Miłości, które opiekują się starszymi ludźmi, znalezionymi na ulicy. Robiłyśmy z nimi pranie ręczne- w domach Sióstr Matki Teresy nie używa się pralek, ponieważ prosta praca, wykonywana z uważnością i radością, jest ważną praktyką duchową. Potem pomagałyśmy podopiecznym przy posiłku. Próbowałam nakarmić jedną panią, ale ona nie chciała jeść, nie dzieląc się ze mną. Żeby nie sprawić jej przykrości, zapomniałam o zasadach higieny i jadłyśmy razem z jednego talerza. Siostra przetłumaczyła mi jej słowa: „Chce, żebyś była jej córką. Ma wolne łóżko w pokoju. Prosi, żebyś została”.
Z Siostrami wybrałyśmy się na Mukattam, do dzielnicy śmieci. W tej najbiedniejszej części miasta, której większość mieszkańców to chrześcijanie, ludzie żyją z recyclingu. Misjonarki Miłości prowadzą tu swój drugi kairski dom, gdzie troszczą się nie tylko o osoby starsze, lecz także o dzieci. Choć wszechobecny smród śmieci nie jest zbyt przyjemny, pokochałam to miejsce i pomyślałam, że kiedyś chętnie przyjechałabym do Sióstr na dłużej. Mukattam to nie tylko wielkie wysypisko; to także święte miejsce z wykutym w skale monastyrem z rzeźbami polskiego artysty, znanego jako Mario. To tu znajduje się góra, która- jak wierzą Koptowie- była wcześniej na Placu Tahrir, póki nie przeniosła się o trzy kilometry dzięki modlitwom Szymona Szewca.
Wspólnie z Basią odwiedziłyśmy także przedszkole i szkołę Montessori prowadzoną przez organizację Alwan Wa Awtar, w której pracuje Omneya, muzułmanka, którą poznałyśmy u kairskich Dominikanów. W swojej pracy Omneya stara się promować różnorodność i tolerancję. Zarówno wśród nauczycieli, jak i uczniów są muzułmanie i chrześcijanie. Dzieci różnią się też pochodzeniem społecznym i zamożnością. Różnorodności uczą się więc w praktyce, będąc razem, nawiązując przyjaźnie.
Tym, co nas zachwycało w egipskim Kościele, było nieustanne świętowanie. A to uroczystość świętej Tereski od Dzieciątka Jezus, a to rocznica spotkania św. Franciszka z Asyżu z sułtanem…Zawsze był jakiś powód, żeby się spotykać i cieszyć. Zawsze z przytupem. Mówiąc o chrześcijanach w Egipcie, mówi się przede wszystkim o trudnościach, prześladowaniach, zagrożeniu terrorystycznym; można więc wyobrażać sobie, że nasi egipscy bracia siedzą zabarykadowani w domach i mają ciężką depresję. Nic bardziej mylnego! Masz dosyć polskiego narzekania i chcesz zaznać szalonej radości? Kup bilet do Kairu!
Na pożegnanie Robbin zabrał nas do dzielnicy Zamalek, która jest tak wyzwolona, że nawet pije się tu piwo na mieście. Usiedliśmy w knajpce na dachu, z widokiem na Nil. „Bałyście się przyjechać?”- spytał Robbin. Opowiedziałam mu o moich lękach przed wyjazdem. „Widzisz, a teraz siedzisz tu, patrząc na Nil i paląc sziszę.” Tak, uświadomiłam sobie, że wystarczył ten jeden krok zaufania, pomimo lęku, żeby dostać od Boga tyle niesamowitych prezentów. Pięknych chwil, spotkań, przyjaźni. Obawa przed ewentualnymi eksplozjami sprawiła, że tym intensywniej wszystkiego doświadczałam, z większą radością, większą wdzięcznością. Ta wdzięczność towarzyszyła mi także, gdy wróciłam do Polski; powitanie na lotnisku z moim mężem, za którym strasznie się stęskniłam, powrót do naszego mieszkanka, spotkania z przyjaciółmi, te wszystkie proste rzeczy tak niesamowicie mnie cieszyły… A przecież zawsze jest tak, że nie znamy jutra i nie wiemy, która chwila będzie tą ostatnią, nawet gdy nie włóczymy się akurat po Bliskim Wschodzie; dlatego ta radość z każdej chwili, dostrzeganie wszystkich Bożych prezentów nie powinno być zarezerwowane na wyjątkowe okazje.
„Wyślę zdjęcia twojemu mężowi”- śmiał się Robbin, gdy delektowałam się piwem i dymem z sziszy. „A my twojemu biskupowi”- odgryzła się Basia-. „Jakoś się wytłumaczysz. Powiesz, że to taka nowatorska metoda ewangelizacji”. „Tak, wy mnie ewangelizujecie”- odpowiedział Robbin. I właśnie w tym shisha barze odbyłyśmy jedną z najważniejszych dla nas rozmów w Egipcie. Dwa tygodnie później napisałam z Polski do Robbina, dzieląc się refleksjami. „To ciekawe, że właśnie wtedy, paląc sziszę w barze, poruszyliśmy tak głębokie duchowe kwestie- odpisał mi Robbin.- Tak właśnie jest. Łaska Boża nie zna żadnych ograniczeń.”
Popularność: 86    Powrót

Komentarze

Odpowiedź
Tytul
Imię/Nick

Załóż konto za darmo

Coach Klient
lub zaloguj