O autentyczności słów kilka...

2013-07-03 01:34:49

Marta Smolińska
Czy to znaczy, że zawsze musimy dokładnie widzieć, czego chcemy i zawsze mówić, co czujemy i myślimy bez względu na wszystko? Czy też być autentycznym to odpowiadać na każde swoje pragnienie zaspokajając je zgodnie z własnymi zasadami i wartościami?

Na czym polega autentyczność?
A może na tym, że potrafimy BYĆ SZCZERZE SAMI ZE SOBĄ I WOBEC INNYCH - gdy rozumiemy, przyjmujemy, uznajemy, doceniamy i wyrażamy to, kim jesteśmy? Kim jesteśmy NAPRAWDĘ? Jakie są nasze myśli, uczucia, o czym marzymy i czego się boimy, jakie targają nami wątpliwości, czego się wstydzimy, jakie są nasze namiętności... Co powiesz na taką koncepcję autentyczności?

Gdy jesteśmy autentyczni, uznajemy prawdę o sobie - tę, z której jesteśmy dumni, ale również tę mniej przyjemną. Przestajemy udawać, tworzyć własny obraz według oczekiwań innych, ale też kreować wizerunek samego siebie przed sobą samym. Nie staniemy się autentyczni, jeśli najpierw nie spojrzymy na siebie w lustrze i nie zajrzymy na jego drugą stronę.

Autentyczność musi wynikać z samoświadomości.

Lubimy o sobie myśleć dobrze. Nawet, gdy mówimy „ależ byłam głupia...!” wolimy, by raczej ktoś temu zaprzeczył, niż to potwierdził :)
Czasem jednak nawet sami przed sobą o pewnych doświadczeniach nie chcemy pamiętać. Nie pasują do układanki, naszego obrazu nas samych, a nawet zaprzeczają temu, co o sobie myślimy. Trudno nam połączyć dwie opowieści o nas samych – np. tej, że uważamy się za szlachetnych, a bywamy również małostkowi, że myślimy o sobie jako o inteligentnych, a czasem robimy rzeczy absolutnie głupie... Nie lubimy tych części naszych osobowości, nie przyznajemy się do nich – i nie lubimy, gdy ktoś je ujawnia. To druga strona nas – coś, co Carl Jung nazwał „CIENIEM”. Tak, jak każdy z nas rzuca cień dzięki słońcu, tak i mamy swoją ciemną stronę osobowości.

Po co o tym pamiętać? Po co poznawać swój CIEŃ? Przecież to nieprzyjemne!
Owszem, tak – szczególnie na początku, gdy nie potrafimy go zaakceptować. Jednak akceptowanie tylko połowy siebie (no, niech będzie, takiej „większej połowy” :) ) to nadal akceptowanie fikcji o sobie – ponieważ niepełnej, więc i nieprawdziwej wizji samego siebie. Nie zaakceptujemy siebie w całości, jeśli nie zaczniemy identyfikować się z całością siebie.

Jeśli założymy, że się niejako "wydarzamy" wciąż na nowo wraz z każdą chwilą, z każdym doświadczeniem – tworzymy przestrzeń na otwartość i uważność na siebie w każdym momencie. Gdy zaczynamy dostrzegać siebie w całości – zaczynamy pełniej dostrzegać innych. Gdy rozumiemy, że nikt nie może być idealnym (przecież sami nie jesteśmy) – mniej żyjemy oczekiwaniami wobec innych i mniej ich osądzamy, a więc i mniej krytykujemy.

Każdy z nas się staje bardziej autentyczny, bardziej LUDZKI.

Przestajemy starać się być perfekcyjni – w zamian stajemy się PEŁNI.

www.harmonycoaching.pl
http://zyjwzgodziezesoba.pl/



Popularność: 86    Powrót

Komentarze

Odpowiedź
Tytul
Imię/Nick

Załóż konto za darmo

Coach Klient
lub zaloguj