Choć w pierwszej chwili może to wydawać się absurdalne, bywa, że w głębi duszy boimy się osiągnięcia sukcesu, więc podświadomie go sabotujemy. Czy zdarzyło ci się podejmować działania, o których widziałeś, że mogą ci utrudnić osiągnięcie celu lub zwlekałaś do ostatniej chwili? Dlaczego tak się dzieje i jak możesz przełamać ten schemat?
Kiedy porażka może być mniejszym ryzykiem niż sukces?
Gdybym zapytała, z czym się Wam kojarzy odnoszenie sukcesów, zapewne większość poda tylko pozytywne emocje takie jak radość, duma z samego siebie, satysfakcja, poczucie spełnienia. Wydawać by się więc mogło, że najbardziej racjonalnym podejściem jest dążenie do sukcesów, a unikanie porażek. Porażka pociąga przecież za sobą negatywne odczucia takie jak frustracja, poczucie zawodu, smutek, niezadowolenie z siebie, a nawet wstyd, obwinianie czy wręcz chęć ukarania siebie (świadoma lub nieświadoma). Jednak w życiu nie jest to takie czarno – białe.
W jaki sposób można sabotować sukces? Może to polegać na podejmowaniu działań, które zmniejszają szansę na powodzenie (np. idziemy na imprezę przed ważnym egzaminem czy spotkaniem). Odkładamy w nieskończoność wykonanie niezbędnych rzeczy (prokrastynacja). Wielu klientów przychodzi do mnie, gdyż chcą „skończyć z prokrastynacją i jechaniem w stresie na adrenalinie”, gdy dopiero na ostatnią chwilę odkładają realizację projektów czy pisanie pracy egzaminacyjnej. Część osób wręcz w ogóle nie podejmuje działań (zaniechanie), choć wiedzą, że mogliby dzięki nim osiągnąć ważne dla siebie cele (np. gdy ktoś jest niezadowolony z pracy, ale nie wysyła nawet CV).
Miałam klienta – lekarza już po zakończonym stażu, który zgłosił się do mnie na coaching kariery, gdyż nie chciał pracować jako lekarz. Uważał, że się do tego nie nadaje. Gdy zapytałam, czemu więc nie tylko poszedł na medycynę, ale zaliczył wszystkie egzaminy i staż, odpowiedział, że jego matka jest lekarką i naciskała, aby poszedł w jej ślady. Mówił, że matka zdominowała jego życie osobiste i zawodowe. Ten mężczyzna zapewne podświadomie czuł, że jeśli okazałby się świetnym lekarzem, to jego matka znów miałaby rację… Ale jeśli by się nie sprawdził, to zawiódłby jej oczekiwania. Chciał więc rezygnować z zawodu po tylu latach nauki i włożonego wysiłku.
Niektórzy piętrzą trudności i gdy pytam, czemu tkwią w toksycznej pracy, przedstawiają długą listę wymówek w stylu: „rekruterzy nie czytają CV”, „dobrą pracę można dostać tylko po znajomości”, „nikt mnie nie zatrudni, bo jestem za długo/za krótko w obecnej firmie/ za często zmieniam pracę/ jestem za młody/ za stary”.
Oczywiście zdarza się, że rekruterzy nie czytają wszystkich CV - zwłaszcza, jeśli otrzymają ich kilkaset. To prawda, że najłatwiej dostać pracę dzięki rekomendacji. Niektóre firmy wręcz płacą swoim pracownikom, jeśli polecą kandydata, który zostanie zatrudniony (tzw. programy „refer a friend”). Nie mamy też wpływu na przekonania danego rekrutera np. dotyczące wieku czy płci. Jednak powinniśmy koncentrować się na szansach, a nie na problemach. Inaczej wpadniemy w bierność, marazm i bezproduktywne narzekanie. Bywa, że podświadomie ktoś boi się aktywnie szukać lepszej pracy, bo jak ją dostanie, to będzie się obwiniać, że zbyt długo zwlekał z podjęciem działań lub paraliżuje go lęk, czy da sobie radę w nowym miejscu.
Niektórym osobom łatwiej jest znieść porażkę niż sukces. Ten paradoks bardzo ciekawie wyjaśnia doktor David D. Burns (psychiatra i psychoterapeuta poznawczo-behawioralny) w książce „Radość życia, czyli jak przezwyciężyć depresję”. Jak pisze Burns: Zważywszy na brak wiary w siebie, sukces często może ci się wydawać bardziej ryzykowny niż porażka, ponieważ jesteś przekonany, że opiera się on na kruchym fundamencie przypadku.
Wiesz, że nie będzie trwał, ponieważ nie potrafisz go utrzymać, i czujesz, że wszystkie twoje dokonania i osiągnięcia stoją na grząskim gruncie. Jeśli ci się raz coś uda, to potem bezpodstawnie będzie się od ciebie oczekiwać zbyt wiele. (…) Boisz się sukcesu, ponieważ przewidujesz, że będzie się od ciebie coraz więcej wymagać. Ponieważ jesteś przekonany, że musisz, lecz nie potrafisz spełniać oczekiwań, sukces stawia cię w bardzo niebezpiecznej sytuacji. A zatem próbujesz utrzymać kontrolę nad swoim życiem poprzez unikanie angażowania się w cokolwiek.
Brzmi znajomo? Przypomnij sobie, ile razy zrobienie czegoś dobrego obróciło się przeciwko tobie. Szef zobaczył, jak świetnie sobie radzisz, więc pogratulował i - podniósł ci „target” (tj. normę pracy do wyrobienia na dany okres)... Zapewne czułeś się skrzywdzony, zmanipulowany i srogo żałowałeś, że pokazałeś, na co cię stać. Przecież musiałeś w to włożyć mnóstwo wysiłku, byłeś wykończony. Może siedziałeś po godzinach czy zrezygnowałeś z urlopu. Raz na jakiś czas można się tak „spiąć”, ale przecież nie da się tak pracować na okrągło bez zniszczenia swojego zdrowia czy równowagi między życiem prywatnym a zawodowym (work – life balance).
Następnym razem będziesz bardziej uważać, aby nie wejść w rolę „przodownika pracy”. A szef będzie się zastanawiał, dlaczego twoja motywacja spadła… Może uzna, że potrzebujesz jakiegoś szkolenia z motywacji…. (Oczywiście szef posiadający kompetencje kierownicze nie będzie de facto karać pracowników za efektywność zwiększając wymagania, jednak niestety nie każdy ma rozsądnego szefa). Tak się zdarza, ale jeśli nie będziesz się angażować ani pokazywać umiejętności, zmniejszysz szansę na awans, podwyżkę, docenienie lub na zdobycie nowych doświadczeń (które możesz przecież „spieniężyć” u nowego pracodawcy).
Możesz bać się, że odnosząc sukces staniesz się obiektem zawiści, złośliwości, mobbingu, więc wolisz nie rzucać się w oczy. Zdarza się, że ktoś z tego właśnie powodu rezygnuje z awansu. Zwłaszcza, jeśli miałby/ miałaby zostać szefem w obecnym zespole czy firmie. Przykładowo: gdy lekarz zostaje kierownikiem placówki medycznej i równi mu dotąd stanowiskiem koledzy/koleżanki – lekarze stają się podwładnymi. Pracownicy mogą bowiem z premedytacją nie reagować na polecenia służbowe, podważać pozycję nowego szefa, czy wręcz sabotować. Jest to szczególnie trudna sytuacja dla kobiet awansowanych w ramach dotychczasowego zespołu.
Zdarzyło mi się współpracować z przychodnią, w której kilku lekarzy nie tylko w bardzo arogancki sposób traktowało pielęgniarki i lekarki, ale nawet nie respektowało poleceń wydawanych przez lekarki będące jednocześnie członkami zarządu tej placówki! Czasami zdarza się, że nasz awans czy sukces zawodowy uruchamia „kampanię nienawiści” przeciw nam, ale nie zawsze tak się dzieje. Nie pozwólmy, aby zawistnicy odebrali nam dążenie do sukcesów. Pamiętaj też, że możesz paść ofiarą hejtu nawet bez żadnego powodu. Ponadto pewni siebie i asertywni rzadziej są wybierani na ofiarę niż ci, którzy „przepraszają za to, że żyją”.
Wielokrotnie słyszałam od moich klientów, że „osoby, które lubię zaczną przy mnie czuć się gorsze, więc nie chcę ich ranić swoim szczęściem czy sukcesem”. Przypominam wtedy, że nie jesteśmy odpowiedzialni za to, że inni mają kompleksy, trudne dzieciństwo albo nie wykształcili zdrowego poczucia własnej wartości. Jeśli ktoś przestaje lubić drugą osobę, bo zaczęła więcej zarabiać albo dostała lepszą ocenę z egzaminu, źle to świadczy o nim. Ponadto na dłuższą metę trudno mówić o dobrej relacji, gdy musimy ukrywać przed znajomymi, partnerem czy rodziną, że coś nam się udało.
W zdrowym związku czy przyjaźni pragniemy przecież dzielić się nie tylko problemami, ale także radościami i osiągnięciami. Co gorsza ukrywanie naszych sukcesów spowoduje „autocenzurę” i konieczność ciągłego pilnowania się, co negatywnie wpłynie na tą relację. Będzie to także nieszczere. A gdy przyjaciel dowie się z innego źródła, będzie czuć się oszukany i/lub że uważamy go za zawistnika...
Kolejny, często nieuświadomiony lęk dotyczy tego, że osoby, które dawały ci wsparcie, gdy byłaś w dołku mogą uznać, że już nie potrzebujesz pomocy. A ty nie chcesz stracić ich wsparcia lub boisz się, że bez nich nie dasz sobie rady. A przecież w dojrzałych, partnerskich relacjach możemy liczyć na pomoc zawsze, a nie tylko, gdy jesteśmy postrzegani jako słabi. Warto także nauczyć się asertywnie prosić o pomoc. Więcej o tym napisałam w artykule „Jak prosić asertywnie?”.
Wielokrotnie słyszałam od klientów, że „skoro mi się powiodło, to inni będą mnie prosić o pomoc, a ja nie potrafię odmawiać”. To prawda, że o pomoc ludzie zwracają się raczej do tych, którzy dysponują odpowiednimi zasobami czy kompetencjami. Ale tłumaczę klientom, że zdrowiej dla nich będzie, jeśli mając takie obawy skorzystają z moich szkoleń z asertywności i nauczą się stawiać granice niż jeśli będą grać „niezaradnych, słabych i biednych”.
Co gorsza jeśli będziemy się tak zachowywać, obniży się nasze poczucie własnej wartości. Ponadto pomaganie innym wzmacnia naszą wiarę w siebie, polepsza samopoczucie oraz sprzyja pielęgnowaniu relacji. Sprawia, że czujemy się potrzebni. Oczywiście o ile pomaganie nie wiąże się ze szkodami dla nas samych lub z poczuciem przymus czy wykorzystania.
Kolejny powód obawy przed powodzeniem: „Gdy coś mi się uda, to stracę korzyści wynikające z etykietki słabego, takie jak pomoc lub wręcz wyręczanie mnie w trudnych, żmudnych czy nieprzyjemnych zadaniach. Dostanę mniej współczucia, empatii, okazywania mi zainteresowania. Nie będę już dostawał/a taryfy ulgowej”. Dla mnie takie myślenie to cyniczna manipulacja oraz żerowanie na altruizmie innych osób.
Niektórych przed dążeniem do osiągnięć blokuje myśl, że potem „nie będę mógł użalać się nad sobą i szukać wymówek typu nic mi nigdy nie wyszło”. Takie wymówki bywają kuszące, ale na dłuższą metę są destrukcyjne. Zniechęcają do podejmowania wysiłku oraz uniemożliwiają nam pełne wykorzystanie potencjału i pojawiających się możliwości. Odbierają poczucie sprawstwa i kompetencji. Mogą nawet wpędzić w pesymizm, a nawet depresję.
Jak przestać bać się zwycięstw?
Według mnie najskuteczniejsze metody przełamywania destrukcyjnych schematów (nie tylko związanych z lękiem przed sukcesem) to:
1. Rozwijanie swojej inteligencji emocjonalnej (EQ) i kontaktu z własnymi emocjami. Zarówno podczas moich sesji coachingu, jak i treningów rozwoju osobistego często spotykam się z tym, że ludzie mają problem z prawidłowym i precyzyjnym nazwaniem tego, co czują. Przykładowo, gdy mówią, że odczuwają smutek, ale przy głębszej analizie okazuje się, że to rozżalenie lub frustracja.
2. Uważność (mindfulness) i przyglądanie się swoim emocjom, czyli świadome zwracanie uwagi na to, jak się w danych sytuacjach czujemy oraz zastanawianie się, skąd właśnie takie, a nie inne emocje się w nas biorą. Przykładowo, gdy ktoś mówi, że rozmowa rekrutacyjnych go stresuje, ale nie jest świadomy, że ten stres wynika z lęku przed odrzuceniem i byciem negatywnie ocenionym. Dlatego właśnie przygotowując moich klientów do rozmów kwalifikacyjnych dużo uwagi poświęcam także pracy na ich emocjach i przekonaniach. Warto zadawać sobie pytania typu: „Czego tak naprawdę boję się?”, „Dlaczego tak trudno mi mówić o swoich mocnych stronach i osiągnięciach?”, „Co mnie blokuje przed prezentowaniem swoich pomysłów lub rekomendacji nawet na spotkaniach własnego zespołu czy konsylium lekarskiego?”.
3. Uświadomienie sobie własnych przekonań, zwłaszcza tych wyniesionych z domu. Przykładowo: „Co w mojej rodzinie mówiło się o osobach odnoszących sukces? Czy szczerze podziwiano i dostrzegano, ile to je kosztowało? A może rodzice mówili, że: „nie da się uczciwie zarobić dużych pieniędzy, awans można zdobyć tylko przez podlizywanie się, jeśli ktoś jest wybitny, to też zarozumiały” itp.
4. Podważanie błędnych przekonań i racjonalizacja. Warto wypisać te przekonania na kartce, a następnie po kolei analizować ich prawdziwość. Dobrą metodą jest odegranie dialogu (z kimś lub samemu). Dla przykładów powyższych mogłoby to wyglądać tak: „Czy znam osoby, które zarobiły ogromne pieniądze dzięki przedsiębiorczości lub pomysłowości”?, „Ilu spośród moich znajomych i współpracowników zasłużyło sobie na awans dzięki kompetencjom i pracowitości?”, „Kto mimo ogromnego sukcesu pozostał miłym i życzliwym człowiekiem?. „Czy osoby zarozumiałe występują tylko wśród osób wybitnych? Przecież znam tyle osób przeciętnych, a jednocześnie zarozumiałych”… Skoro możesz podać takie kontrprzykłady, to obalisz błędne przekonania.
Powyższe metody można zastosować samemu na sobie lub skorzystać ze wsparcia coacha, psychoterapeuty czy trenera rozwoju osobistego. Zwykle bowiem łatwiej odkryć i przełamać nasze schematy czy samoograniczające przekonania, gdy mamy wsparcie zaufanego i życzliwego nam specjalisty. Takiego, który dysponuje różnymi profesjonalnymi narzędziami pomagającymi w pracy nad sobą oraz potrafi je odpowiednio dobrać w zależności od naszych indywidualnych potrzeb, preferencji i osobowości.
Komentarze