Zakuci w kajdany społecznego: „musisz” robią, co mogą, nawet gdy biorą, czego nie mogą. Zażenowanie pokrywają zażywaniem, nawet gdy za zażycie ofiarą może być życie. Im bardziej wstydzą się bycia nikim, tym bardziej skomplikowanych wiązań chemicznych poszukują. Rozglądając się na cztery świata strony, zewsząd dostrzegają tylko cienie konkurentów w wyścigu po lepsze jutro i pojutrze. Osaczająca świadomość zawężających się możliwości, uciekających szans i kurczących się zasobów nieznośnie wbija swoje zęby w bezbronnie odsłonięte karki. Niechęć do przeciętności i bylejakości zamienia się w groźną fobię, przed którą zdaje się nie być lepszego lekarstwa. Bo oto tu, na wyciągnięcie ręki, prawie na tacy podana biała tabletka na niebylejakość. Niemożliwe nigdy nie było tak bardzo możliwe jak teraz, gdy jeden łyk otwiera szeroko drzwi percepcji.
To, co się liczy zakorzenione jest w okolicy potylicy. Podkorowo lub podprogowo, ledwie wyczuwalnie. Machina przekonań na temat tego, jak-się-żyć-powinno uruchamia się co rano tuż po przebudzeniu i rozpędza z każdym kolejnym łykiem kawy. Stymulujący obraz siebie, świecącego jak Wega na firmamencie przeciętności, tworzy przyjemną mgiełkę stapiającą się z dymem trzeciego papierosa. Słuchowym kanałem, prosto z modnych słuchawek aż do centrum sterowania myślą, sączą się podtrzymujące wiarę w siebie afirmacje lub rytmiczny beat. Życie jest coraz bardziej znośne, wręcz słodkie.
Dopełnieniem porannej wyprawki, szykowanej na drogę do: przeszklonego wieżowca, na prestiżową uczelnię lub do miejsca „modnych i zaradnych” jest ta mała tabletka. Źródło perfekcyjnego skupienia, rozwiązania supłów niepewności i uwolnienia zbyt mocno skrytej na co dzień kreatywności. Adderall – lekarstwo bez oka zmrużenia zapisywane na uwagi zaburzenia. Tak przecież powszechne w tym świecie, a tak dokuczliwe. Antidotum na legendarną nadpobudliwość psychoruchową, zwaną jakże znajomo: ADHD. Amerykański sen zaklęty w kawałeczku materii, dostępnym dla każdej grupy społecznej z przerostem ambicji. Nieważne, czy jest się rumianą licealistką w trampkach, zakuwającą do egzaminu na szkolnym parapecie, czy groźnym rekinem biznesu pod krawatem – ratuje się, kto może. Amfetaminowy wypełniacz lekarstwa nęci i kusi, podstępnie i bezwzględnie związuje ręce i wolę, zawężając świadomość związania. Wszystko legalnie. No problem.
Skala zażywania specyfików zmieniających świadomość, w społeczeństwie rzekomej powszechnej szczęśliwości, zadziwia i wbija w zadumę. Czemu bowiem tam, gdzie wolność i samorealizacja zasiadły na złotych tronach, ludzie tak masowo dają się zakuć w kajdany? Dlaczego w imię szczytnej idei wewnętrznego szczęścia zażywa się substancje niszczące zdolność do introspekcji? O co właściwie chodzi w tej wędrówce dusz po głaski, dobre oceny, uznanie lub wyższy szczebel na drabinie tak zwanego społecznego rozwoju?
Karawany niewolników w milczeniu maszerują pustyniami miejskich ulic. Nie tylko w krajach odległych, lecz całkiem blisko, tuż obok. Wpatrzeni w ekrany swojej wyobraźni sterowanej przez ekrany smartfonów. Podłączeni do butli tlenowej zysku i aprobaty. Często stymulowani używkami słabszymi lub mocniejszymi, w mroku wstydu skrywanymi. Kroczą do celu. Podobno.
Człowieczy los, tak bezlitośnie na pociski wystawiony.
Sumienia głos, tak dramatycznie na pokusy narażony.
I tajemnicza skłonność do wikłania się w złudzenia
Komentarze