Odkrycie, że posiada się możliwość wyboru do trywialnych, wbrew pozorom, nie należy. Przyzwyczajeni do sterowania ruchem kończyn, źrenic, ust et caetera, mogliśmy ulec złudzeniu, że niewiele więcej leży w zakresie naszej decyzyjności, a reszta to mniejsze lub większe przejawy determinizmu. Są, co prawda, i tacy, którzy próbują mamić opinię publiczną wizją absolutnej swobody, w rodzaju: „Możesz wszystko – wystarczy pierwszy krok…”. Rozpalają na chwilę wyobraźnię tłumów i rozgrzewają wyziębnięte ośrodki nadziei na zmiany w osobistych biografiach. Jednak prosty test empiryczny może obalić hipotezę o omnipotencji człowieka.
Lecz co z tym wyborem? Do rzeczy…
Skoro więc nie ulecę w przestworza, ani nie przeskoczę jednym susem pagórka… Skoro nie wpłynę na zmianę torów myślenia zagorzałego tyrana, ani nawet własnego znajomego… Skoro nie dam rady wykonać nieskończonej liczby czynności, a większa część rzeczywistości kryje się poza horyzontem mojej ograniczonej percepcji… Skoro nie uleczę swojej tarczycy siłą woli, ani nie usunę śniegu z pola mojego neurologicznie zaburzonego widzenia… Czy to i znacznie więcej „skoro” oznacza, że nie mam wyboru?
Już wiem, że jednak posiadam. Ten, który wyłania się z chmury.
Zapewne trudniej byłoby mi uchwycić ten subtelny fenomen umysłowy, gdyby nie liczne tranzycje* w mojej własnej biografii. Takie, które pokazały mi, czasem nawet zbyt dosadnie, że moje pole działania w starciu z siłami wyższymi, to ledwie kropla w oceanie. Takie, które przybiły mnie do krzyża bezradności, żalu, smutku, złości, a także odrętwienia. Tranzycje, ukazujące kruchość zdrowia, umownych konstruktów społecznych, nietrwałość więzi, marzeń, a nawet życia. To właśnie te sytuacje i ich odbitki na kliszy mojej światłoczułej świadomości (wspierane teorią), sprawiły, że odkryłam… potęgę wyboru w pozornym więzieniu.
Nie jest łatwo patrzeć na sytuację, którą po ludzku określa się, jako trudną i dramatyczną. Jeszcze trudniej utrzymać równowagę w spojrzeniu na rzeczywistość, która nigdy nie jest jednoznaczna i dookreślona. Mózg domaga się jasności przekazu i prostoty komunikatów. Traci jednak pełnię rozeznania z chwilą, gdy swoją lunetę kieruję wyłącznie na chmurę podobnie brzmiących i jawiących się treści. Czyż nie?
Gdy gęsty dym unosi się nad pięknym, zielonym polem, jak można utrzymać w świadomości równolegle dwa poziomy myślenia: o zagrożeniu i pięknie przyrody?
Siedząc z papierowym kubkiem przy łóżku umierającego bliskiego, na ile można pomieścić w jednej chmurze świadomości dwa odczucia: niezmierny smutek i przyjemność picia gorącej czekolady?
Przypatrując się ograniczeniom swego ciała i chorobie, strącającej z klifu marzenia, jak można jednocześnie czuć przygnębienie i prostą radość istnienia?
Odczuwając depresyjne przygnębienie, jak to się dzieje, że można jednocześnie odczuwać zachwyt nad światem i radość tworzenia?
Przeżywając lęk w obliczu niepewności wszelkich zdarzeń, jak zrozumieć jednoczesne poczucie spełnienia i pewność, że kroczy się dobrą drogą?
I wiele innych znaków zapytania, ukrytych w poszczególnych biografiach, może dać nam światło na wielopoziomowość doświadczenia, ambiwalencję odczuć, niejednoznaczność interpretacji i wybór, co w swojej świadomości chcemy pomieścić.
Przewlekła cywilizacyjna choroba, zwana cynizmem oraz przyzwyczajenie do łatwo dostępnej strategii narzekania sprawiają, że trudno uwierzyć w pewne fakty. Na przykład w to, że można być kompozytorem własnej arii, twórcą własnej mozaiki, projektantem własnego ogrodu percepcji. Atakujące basy, bemole i mollowe tonacje mogą zdominować świadomość, tworząc depresyjną zawiesinę smutku i dezorientacji. Kamienie pesymizmu na wyboistej drodze biografii, pałętające się pod nogami, rzepy mentalnych nawyków i deformujących interpretacji – to wszystko stworzyć może mieszankę nader implozyjną. A chwasty czarnowidztwa i krytycyzmu mogą się rozpanoszyć w ogrodzie z prędkością światła. Kto zna te procesy, ręka w górę. Moja w górze.
Lecz mamy wpływ na mozaikę z myśli i odczuć, których doświadczamy. Nawet, gdy wydaje się, że „takie jest życie”, „nie ma zmiłuj” lub „nie ma na to rady”. Jesteśmy odpowiedzialni za wybory. Za to, jak tworzymy koryta dla strumieni własnej świadomości. Jakie interpretacje nadajemy temu, co nas spotyka i czemu dajemy pierwszeństwo. W pracowni architektonicznej naszego umysłu tworzymy projekt znaczeń w konstrukcji naszej biografii. Lub pozwalamy panoszyć się przypadkowym przechodniom po apartamencie naszej świadomości.
Nic w tym odkrywczego. Poszerzanie chmury świadomości i smakowanie paradoksów to swoiste ćwiczenie mentalne. Opisywane przez mistrzów i pseudo-mistrzów w ten, czy w inny sposób; na różnym poziomie i z różnych pobudek. Skojarzone z neuroplastycznością, ćwiczeniem uważności i medytacją. Tymczasem to nic innego, jak zmiana perspektywy, znana już zapewne starożytnym.
Ćwiczenie to dość wymagające, lecz skutkujące niezwykłymi odkryciami. Oto bowiem nic nie jest już tak jednoznaczne i oczywiste, jak by się mogło wydawać. A wokół nas jest znacznie więcej piękna, niż się zdaje… Wymaga to jednak pewnej otwartości na mniej i bardziej ostre dysonanse poznawcze. I niewygodne prawdy. Także na swój temat.
Pomieścić w sobie nieprzerwany ciąg sprzeczności –
to jest wyzwanie, które równych sobie nie ma.
Patrzeć szeroko, widzieć szarość, dwuznaczności…
Ambiwalencje, paradoksy – trudny temat.
W każdej całości są pęknięcia, rysy, plamy,
a z trudnych zdarzeń piękne kwiaty wyrastają.
To ty budujesz dla obrazu swego ramy.
Umysł tka znaczeń liczne sieci, niczym pająk.
Możesz wybierać, na co patrzysz swoim okiem
i czym się karmisz, gdy przyswajasz nowe treści.
Możesz podążać tam, gdzie pragniesz własnym krokiem
i wielość znaczeń w świadomości swej pomieścić.
* Tranzycje: ”Zmiany, wynikające z dynamiki zdarzeń, naznaczających ludzkie biografie. (…) Pojęcie tranzycji obejmuje różne zjawiska, związane z „przerwami” i „przejściami” w zawodowym i osobistym życiu jednostek.” V. Drabik-Podgórna „Tranzycja jako nowa kategoria biograficzna we współczesnym poradnictwie zawodowym”, s. 93 , w: Edukacja Dorosłych 2010, nr 1.
Komentarze