Szczęście nie jest już dziś wyłącznie tematem filozoficznych dyskusji, towarzyskich opowieści o naszych znajomych co to jednym miód i manna z nieba, a innym wiatr zawsze w oczy wieje. To nie tylko zestaw powiedzeń i sentencji rozsianych po mediach społecznościowych, których zalew ostatecznie zniechęca do głębszych refleksji.
Od kilku dekad, z naciskiem na ostatnie trzy dziesięciolecia, szczęście jest przedmiotem rozlicznych badań naukowych. Na czele znajduje się, rzecz jasna, psychologia z jej stosunkowo młodym nurtem: psychologią pozytywną, która w całości dedykowana jest pomyślnym aspektom ludzkiej egzystencji. Do grona jej przedstawicieli należy profesor Sonja Lyubomirsky, autorka „The How of Happiness”( w Polsce przetłumaczonej jako „Wybierz szczęście. 12 kroków do życia jakiego pragniesz”).W tej właśnie książce natknęłam się na bardzo intersujący wykres, który powstał w efekcie prac nad teorią przyczyn szczęścia.
Wspomniany wykres zawiera 3 czynniki wpływające na nasze poczucie szczęścia: zaprogramowana norma (50%), celowe działania (40%) oraz okoliczności życiowe (10%)
Czym jest owa tajemnicza zaprogramowana norma, która ma tak niebagatelny wpływ na nasze szczęście? Okazuje się, że jest to formuła genetyczna, która odpowiada za nasze, nazwijmy to, bazowe poczucie szczęścia. Pewna stała, do której wracamy każdorazowo po jakimś zdarzeniu z naszego życia, nie ważne czy dobrym czy niefortunnym. Jak pisze Lyubomirsky jest to uwarunkowany przez gen nasz indywidualny potencjał do budowy szczęścia. Czyli przysłowiowy Kowalski ze względu na określony rodzaj genu szczęścia, jaki odziedziczył po swoich rodzicach, będzie czerpał np. większą satysfakcję i radość z codzienności żyjąc w identycznych warunkach jak jego sąsiad Nowak. Ale spokojnie, nawet jeśli w tej skali bazowego poczucia szczęścia bliżej nam do Nowaka, to nie oznacza, że jesteśmy skazani na jakąś życiową beznadzieję. „Geny nie determinują naszych doświadczeń życiowych ani zachowań”, bowiem aby określony gen w ogóle się uaktywnił musimy stworzyć mu odpowiednie ku temu warunki (i mowa tu o wszelkich programach genetycznych, czym szeroko zajmuje się epigenetyka). Zatem i Kowalski i Nowak muszą „zapracować” na swoje szczęście. I tu znajduje się ogromne pole do popisu.
Celowe działania odpowiadają bowiem za aż 40 % naszego poziomu szczęścia. O tym co i jak możemy zrobić, aby go pozytywnie stymulować, podpowiadam w innych artykułach (m.in. w szczęście a wdzięczność). Teraz pozostaje jeszcze omówić ostatni czynnik z wykresu, mianowicie okoliczności. Wielu być może zaskoczy (mnie odrobinę zdziwiło i ucieszyło ;-), iż okoliczności życiowe , czyli: płeć, rasa, miejsce urodzenia, pochodzenie, relacje rodzinne, kluczowe wydarzenia w naszej biografii decydują zaledwie w 10% na nasze poczucie szczęścia. Rewolucyjne założenie? Tylko na pierwszy rzut oka. Staje się to jaśniejsze, gdy zrozumiemy, że obraz szczęścia jaki nosimy w sobie namalowany jest przez błędne przekonania. Między innymi o tym, że szczęścia trzeba szukać: w lepszej pracy, większym domu, luksusowym samochodzie, egzotycznej podróży, ciału fit i bez zmarszczek. Jest to „fałszywe rozumienie szczęścia jako czegoś, co wynika z uwarunkowań życiowych”. Oczywiście wszystkie te doświadczenia związane są z uczuciami wielce pożądanymi: radością, dumą, satysfakcją, zadowoleniem. Tylko, że za sprawą wewnętrznego mechanizmu psychologicznego tzw. adaptacji hedonistycznej, szybko nasze nowo zdobyte dobra i osiągnięcia tracą na swojej atrakcyjności i nie budzą już takich życiodajnych emocji. Zaczynamy więc stawiać sobie kolejne zewnętrzne cele, dalej działając w złudzeniu, że za szczęściem trzeba podążać, bo jest czymś ulotnym. A ono, choć dla wielu brzmi to banalnie, jest w nas! Materializuje się poprzez stan naszego umysłu, na który mamy wpływ niemal organiczny. Uwierzmy w końcu, ze nasza norma szczęścia, nawet gdy nie sprzyjają nam ani okoliczności ani geny, jest absolutnie do wypracowania i nieważne, czy zrealizujemy to w planie trzy czy pięcio-letnim, ważne, aby zacząć już dziś!
Komentarze